wtorek, 21 października 2014

"Les Miserables 2012" - Musicale! Musicale!

   
   Musicale! Musicale! Już na samym początku mojej drogi ku fascynacji kinem stanęły te rozśpiewane filmy. Zazwyczaj są żywiołowe, roztańczone, pełne ekspresji podwójnej, ponieważ wyrażanej poprzez grę aktorską i śpiew. Musicale gromadzą zarówno zwolenników, jak i przeciwników swojej formy. Dla mnie śpiew jest czymś, co film wzbogaca, przekształca go ze zwykłego seansu w pewne szczególne misterium, w którym z wielką przyjemnością biorę udział, kiedy tylko mam okazję.

   Jakiś czas temu, właśnie miałam możliwość uczestniczyć w czymś takim. Weszłam w świat "Nędzników" T. Hooper'a, oskarowego, szeroko reklamowanego musicalu na podstawie powieści Victora Hugo pod tym samym tytułem.

" Les Miserables"



   Opowiadana tutaj historia rozgrywa się na przełomie kilkunastu lat. Jej głównym bohaterem jest Jean Valjean, galernik skazany na 19 lat ciężkich robót za kradzież chleba. Po odbyciu kary, zmuszony do regularnego stawiania się na policji, nie może znaleźć pracy. Wraca do złodziejskiego fachu, jednak na krótko, ponieważ pod wpływem pewnego wydarzenia postanawia zmienić swoje życie. Pod fałszywą tożsamością znika z pola widzenia stróżów prawa, stając się na powrót zbiegiem. W ten sposób zdobywa niezwykle zaciekłego, upartego wroga w postaci inspektora Javerta. Na przełomie lat ich drogi stykają się niejednokrotnie, by w końcu nieuchronnie się skrzyżować...

   Powieść stworzona przez Victora Hugo to wybitne, epickie dzieło opowiadające wielowątkową historię. Historię nie tylko o miłości, która zazwyczaj jest kręgosłupem większość wielkiej prozy. W "Nędznikach" pisarz prowadzi dialog z czytelnikiem na temat możliwości odkupienia popełnionych win, na temat niesprawiedliwości społecznej, śmierci w imię wyższej sprawy i poświęcenia.
   W literaturze, jak i w sztuce ogólnie istnieje pewna specyficzna prawidłowość. Mianowicie, zło jest bardziej atrakcyjne, niż dobro. Zaczytujemy się w dziejach mrocznych bohaterów z pogmatwaną przeszłością, w historiach zemsty i zbrodni. Jakaś fascynacja i ciekawość każe nam bardziej interesować się postaciami demonicznymi, uwikłanymi we własną nienawiść i grzech (jak choćby Heathcliff z "Wichrowych Wzgórz"). Dobro jest nudne, infantylne, jakby było powszechnie dostępne i nie wymagało najwyższej siły woli i ogromnego ducha walki.
   Tymczasem to właśnie w "Nędznikach" mamy bohatera - herosa, Jean'a Valjean'a. Człowieka, który nie jest demoniczny, a szalenie odważny, bo bierze na barki coś, co większość ludzi odrzuca. Podnosi się z upadku i z całą swoją determinacją dąży ku dobru. Rozpisałam się o książce, wracajmy zatem do meritum...

   "Nędznicy" to musical stuprocentowy. Kwestie śpiewane trwają cały seans i zawierają się we wszystkich dialogach oraz monologach wyrażających stan emocjonalny bohaterów. Śpiew jest tutaj cierpieniem żyjącego w nędzy ludu, wołaniem do Boga w utrapieniu, wyznaniem miłości. Przez cały spektakl filmowy pada tylko kilka pojedynczych, krótkich słów mówionych. Taka stylistyka może zachęcać, jak i odstręczać kinomaniaków. Mi osobiście bardzo się podoba, ponieważ wzmacnia uczucie uczestnictwa nie w filmie, a magicznym spektaklu.

   W porównaniu do powieściowego oryginału scenariusz musicalu został uproszczony, niektóre wątki pominięto, inne tylko nieznacznie zarysowano. Nie powinno to stanowić wady filmu. Victor Hugo napisał tak wielowarstwową powieść, że nawet produkowane dotychczas miniseriale nie zdołały zawrzeć w sobie całej treści. Tym bardziej nie można się tego spodziewać po dwugodzinnym filmie. Dodam jednak, że "Les Miserables" Hooper'a to najwierniejsza musicalowa adaptacja jak do tej pory.

   Przejdźmy zatem do konkretów. Na pierwszy plan wysuwa się niezwykły rozmach produkcji. Już pierwsza scena w dokach, gdzie więźniowie ciągną sznurami wielki żaglowiec, daje nam preludium tego, co nastąpi dalej. A dalej mamy przepięknie wykreowany XIX - wieczny Paryż, prosto z wyobrażeń współczesnej romantyczki, moc statystów, ogromną staranność w odwzorowaniu epoki, znakomitą charakteryzację (na przykładzie Jean'a Valjean'a, po którym doskonale widać upływ czasu oraz ciężkie przeżycia) z jedną wpadką: o ile Valjean poddał się upływowi czasu, o tyle Javert w filmie się nie zmienia. Na wielkie uznanie zasługuje również kostiumograf. Mamy tutaj zarówno odzianych w łachmany biedaków, zawadiackich młodzieńców - buntowników w krótkich kamizelkach, eleganckich dżentelmenów z fularami i w cylindrach, przedstawicieli Kościoła i policji, oraz młode damy w popularnych ówcześnie sukniach a la barani udziec, oraz kapeluszach - budkach z ogromnymi kokardami. Szczególnie Cosette jest wyfiokowana do granic możliwości. Wygląda jak porcelanowa lalka.

                                      Cosette - panna prosto z XIX-wiecznego żurnala.

   Samo aktorstwo na wysokim poziomie. Hugh Jackman jest ogólnie bardzo dobrym aktorem. Widać, że i tutaj się nie oszczędzał. Jego surowy, niski, sprawiający wrażenie przybrudzonego głos, doskonale pasował do postaci nawróconego grzesznika. Rola, której się podjął jest zresztą bardzo wzruszająca. Prosty nędzarz, którego jedynym zmartwieniem było przeżycie, ulega trudnej, wymagającej wielkiej determinacji przemianie w człowieka szlachetnego, starającego się ze wszystkich sił żyć w zgodzie z raz obraną drogą.
   Drugą najważniejszą postacią jest Javert, komisarz policji nieugięcie ścigający Valjean'a. Odtwarzany przez Russel'a Crowe'a człowiek ten nie jest zły. Jednak wiernie przestrzegając litery prawa, nie jest w stanie pojąć, że ludzki wymiar sprawiedliwości może popełniać błędy. Jest jak trybik w wielkiej machinie, ślepo jej wierzący. Za późno zdaje sobie sprawę z tego, że wcale nie jest karzącą ręką Boga i że popełnił błąd. Sam siebie skazuje na najwyższą karę za tą pomyłkę. Crowe został skrytykowany za swoje niewielkie możliwości wokalne. Dla mnie jednak jego krótkie, proste śpiewanie bardzo pasowało do oschłej i w gruncie rzeczy bardzo samotnej postaci Javerta.
   Oscar dla Anne Hathaway za postać Fantine jest sprawą dość kontrowersyjną nie tylko dla mnie. Byłam zaskoczona przede wszystkim tym, że jej rola była bardzo, bardzo krótka. Dramatyczna, z poruszającym wykonaniem utworu I had a dream, ale czy na miarę Oscara? Nie mnie o tym decydować.
   W drugiej części filmu - po latach - do akcji wkraczają młodzi aktorzy. Eddie Redmayne w roli romantycznego rewolucjonisty oraz dwie konkurujące o jego miłość panny: wyglądająca z cygańska Samantha Barks, jako Eponine i nasza porcelanowa Amanda Seyfried, czyli Cosette. O ile Eddie zaprawiony już w filmach kostiumowych dał sobie radę (jego wykonanie piosenki Empty table and empty chairs, w której opłakuje zmarłych w powstaniu przyjaciół - cudo), Samantha Barks również nie poległa, blado wypadła natomiast Amanda. Ja się nie znam na śpiewaniu, jednak odczucia miałam wyjątkowo nieprzyjemne. Aktorka wykonywała wszystkie utwory bardzo czysto, jednak irytująco wysoko i piskliwie.
   Szczyptę humoru do dość patetycznej historii wprowadził za to komiczny duet: Sasha Baron Cohen i Helena Bonham Carter, jako państwo Thenardier:

              Państwo Thenardier - typowa, francuska, XIX - wieczna para małżeńska ;).

   No, i muzyka, najważniejsza w każdym musicalu. Poruszająca, charakterystyczna dla każdej postaci, zaczynając przez Who Am I? Valjean'a, poprzez Stars Javert'a,  po wyznania miłosne w A Heart Full Of Love i epickie utwory zbiorowe, jak Do You Hear The People Sing? Uczta dla uszu.

   Można by jeszcze pisać i pisać, a temat by się nie skończył. Jest to jeden z najlepszych musicali, jak miałam okazję obejrzeć. I jeszcze nie raz wejdę na barykady z Marius'em i małym, sprytnym Gavroche'm, popłaczę razem z Eponine nad jej złamanym sercem, oraz postaram się brać przykład z Jean'a Valjean'a, bo jest jedną z najbardziej prawych i szlachetnych postaci w literaturze.

                                                              Niech żyje wolność!

                                                       
                                         

                                                   

Versailles. Prawo krwi - czyli bladolice chłopaczki w Wersalu.

       "Versailles. Prawo krwi" - superprodukcja francuska z 2015 roku.    Wyprodukowano jedynie trzy sezony, bo było za drogo. Od...