Williama Szekspira nikomu przedstawiać nie trzeba. Każdy potrafi przywołać w pamięci długowłosego artystę w bufiastych pantalonach, który z masochistyczną radością uśmiercał dziewięćdziesiąt procent swoich bohaterów.
Oto Will, we własnej postaci.
Każdy z nas był swego czasu zmuszony do obcowania ze
sztuką Szekspira przez bezlitosny system edukacji. Szkoła jednak ma to do
siebie, że jak nikt inny potrafi skutecznie obrzydzić nawet najciekawszą
lekturę. Dlatego większość pobierających edukację delikwentów, swoje spotkanie z Anglikiem może nazwać krótkim,
niezobowiązującym i stanowczo bez ciągu dalszego. Ku krokodylim łzom ulubieńca
elżbietańskich białogłów.
Nie dajmy płakać Will'owi! Czytajmy Hamleta!
Podjęłam próbę dopasowania owego szekspirowskiego geniuszu do własnego, współczesnego sposobu myślenia. Przeczytane w Święta
Bożego Narodzenia "Tragedie" w przekładzie
Józefa Paszkowskiego przekonały mnie, że powinnam chyba zacząć od komedii.
Świat szekspirowskich tragedii zapełniają historie iście
mrożące krew w żyłach. Zdrady, spiski, nienawiść i wszędobylska finałowa śmierć
mnożą się na potęgę. Takie nagromadzenie dramatyzmu doskonale spisywało się
zapewne na elżbietańskiej scenie. Panie z zadowoleniem mdlały w męskie ramiona pod pretekstem zatrwożenia nad okrucieństwem tego bezbożnego świata, albo zachwytem nad siłą miłości, a panowie mieli przedsmak kina akcji klasy B (ach, te pojedynki, mordy i ogólna jatka!). Wszyscy byli zadowoleni.
Ja - współczesny czytelnik - czułam się jednak
nieco skonfundowana tym przepychem niegodziwości, obfitością występku.
Dlatego szkoda, że wypożyczając tragedie, nie złapałam po drodze i komedii. Po ogólnym pomarciu bohaterów "Hamleta", zalecam poczytać o śmieszno - romantycznej relacji bohaterów z "Wiele hałasu o nic". Tak, dla równowagi ducha.
Tragedie! Tragedie! Trzeba było komedie!
Szekspirowskie postacie są nierówne. Jedne mają taką złożoność psychiki, że ciężko mi je ogarnąć, czego przykładem
jest Hamlet, inne są szablonowe i płaskie, jak córki króla Lira,
kolejne mdłe do bólu (Ofelia, nie znoszę biedaczki, przepraszam!), albo egzaltowane do entej potęgi, co pokazał Romeo i jego "ptaszyna".
Historie
opowiedziane przez poetę mają charakter uniwersalny, to wiemy wszyscy. W niektórych jest okropna
przesada, konieczna w warunkach teatralnych (wyjątkowo nie lubię „Romea i
Julii” - mój umysł zaprzecza sytuacji, w której dwójka nastolatków pod
wpływem szczeniackiego zadurzenia, popełnia
samobójstwo). Uwielbiam jednak w sztukach Szekspira postacie drugoplanowe. Są barwne, złośliwie inteligentne, przygłupie albo tajemnicze. Zawsze są konkretnie jakieś.
Przeczytałam kilka sztuk na nowo i wciąż czuję, że Szekspir
uparcie nie chce się przede mną otworzyć. Albo ja na niego. Mam jednak jakieś
wewnętrzne przekonanie, że ten Anglik ma coś do powiedzenia. Pod płaszczykiem
wydawałoby się zrozumiałych historii, jest coś głębiej. Po prostu nie znalazłam
jeszcze klucza do jego języka. I chyba przeczytam „Hamleta” jeszcze kilkakrotnie
zanim coś z niego wydobędę.
Czytać, czy nie czytać? Oczywiście, że czytać! Jak nie za pierwszym razem, to za setnym uda nam się zrozumieć, dlaczego w sposób niepojęty, scena z czaszką Yorick'a przeszła do historii literatury.
Will pozdrawia fanów, nawet jeśli nie są Elżbietą I.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz